Wielki ból po utracie ukochanego psa

Tutaj poruszamy tematy nie objęte w innych działach.

Moderatorzy: Robert A., Jarek

Bartolo
Posty: 1
Rejestracja: 22 maja 2020, 11:57

22 maja 2020, 12:51

Chciałbym się podzielić pewną historią i jednocześnie prosiłbym o pomoc.
Niestety wczoraj musiałem zawieźć moją ukochaną suczkę do weterynarza do uśpienia, aby nie przedłużać jej cierpień. Był to mieszaniec średniej wielkości (jeden z rodziców był Beaglem), miała 11,5 roku. Stało się to nagle. Jeszcze 2 tygodnie temu bawiła się, biegała, aportowała za piłką, była pełna energii i nagle coś się zepsuło - przestała jeść, zaczęła chudnąć w oczach, z 22 kg wagi zjechała do 17,5 w przeciągu tak krótkiego czasu. 4 dni temu w poniedziałek, kiedy zajechaliśmy pierwszy raz do weterynarza (oddalonego o 25km, ponieważ miejscowy weterynarz nie miał odpowiedniej technologii, aby ją bardzo dokładnie zbadać) ten zbadał ją, zrobił USG, badanie krwi, podał kroplówkę. Powiedział, że mamy przyjechać do niego na następny dzień po wyniki badań. Widać było w oczach, że nasza suczka słabnie coraz bardziej od niejedzenia. Następnego dnia następna wizyta, w celu poznania wyników, a te pokazały jakieś kropki w wątrobie (podejrzenie nowotworu), zapalenie trzustki. Widząc również wyniki krwi (które były bardzo złe), weterynarz podał dwie możliwości - albo usypiamy na miejscu albo próbujemy ją jeszcze ratować. Postanowiliśmy ją oczywiście ratować, choć weterynarz nas uprzedził, że seria zastrzyków, które dostanie nie gwarantują, że stan naszego pieska się poprawi. Widać, ze były to naprawdę silne leki, ponieważ pies po nich był strasznie rozleniwiony, ledwo chodziła, widać było już bardzo duże osłabienie organizmu. Nie było widać żadnej poprawy. W środę pojechaliśmy do weterynarza ostatni raz i weterynarz widząc, że stan pieska jeszcze się pogorszył, tylko kiwnął przecząco głową, uświadamiając nas, że nie ma już niestety ratunku. Spytaliśmy się jeszcze tylko, czy możemy zabrać ją jeszcze do domu, aby każdy mógł spędzić z nią ostatnie chwile i uśpić ją u miejscowego weterynarza. Oczywiście weterynarz się zgodził, dał jej jeszcze parę zastrzyków wzmacniających oraz kroplówkę, aby do następnego dnia się nie odwodniła, przekazał nam odpowiednie papiery z wynikami i wróciliśmy do domu. Było widać, że nasza suczka się bardzo męczyła, nie miała siły się nawet oblizać, ciekła jej ślina z pyska, jak u Buldoga, tak płakałem, cała moja rodzina płakała przy niej. Wiedzieliśmy, że to są jej ostatnie godziny życia. Postanowiłem, że ostatnią noc spędzę centralnie przy niej. Wczorajszy dzień był moim najgorszym dniem w życiu. Wyszedłem z nią na ostatni spacer. Widać, że przy chodzeniu bardzo się męczyła, ale była dzielna i zdołała wyjść jeszcze na zewnątrz zrobić swoje ostatnie siku. Wtem ruszyliśmy całą rodziną do weterynarza, pod koniec przytuliłem ją calutką, po prostu rozbeczałem się się jak bóbr i nastąpił ten moment, kiedy ona odeszła ;( Podczas pisania tego płaczę cały czas, a mam 21 lat. Byłem tak przywiązany do niej, była taka radosna, zawsze oczekiwała na moich rodziców kiedy wrócą z pracy, oczekiwała zawsze na mnie, aż wrócę ze szkoły czy też teraz z uczelni. Tak się cieszyła, machała puszystym ogonkiem, była taka ułożona, pocieszna, grzeczna, przyjazna dla każdego, szybko uczyła się nowych komend. Kiedy powiedziałem tekst "Idziemy na dwór", ona od razu z miejsca ruszyła do drzwi i machała ogonem, bo wiedziała, że wyjdzie zaraz na spacer. Kiedy spytałem "chcesz kosteczkę?", ona od razu się oblizywała, bo wiedziała, że dostanie swój ulubiony smakołyk. Kiedy wyciągałem jedzenie z lodówki, ona od razu do mnie podchodziła z maślanym wzrokiem i nadzieją, że dostanie jakiś kawałek kiełbasy. I coś się nagle niewątpliwie zamknęło. Nie mogę uwierzyć, że już jej nie ma, taka pustka w domu, tak mi jej brakuje. Kiedy dziś rano wstałem, to pierwsze co, to spojrzałem na miejsce, gdzie miała swoje posłanie. Pusto, nie ma tam jej, łzy automatycznie nalały mi się do oczu, to jest coś strasznego, nie mogę sobie jak na razie z tym poradzić. Chyba będę musiał zasięgnąć porady psychologa, nie mam na nic ochoty. Czytałem różne fora, ludzie piszą, że potrzeba czasu, ale ile tego czasu potrzeba? Nie wiem, co mam robić, dziś mam w planach zebrać wszystkie zdjęcia, filmy z jej udziałem. Prosiłbym o pomoc, jakąś poradę, jak przeboleć ten czas.
Agawe1975
Posty: 27
Rejestracja: 22 czerwca 2019, 08:06

26 maja 2020, 23:42

Bartolo bardzo Ci współczuję bo rozumiem ten ból. Pytasz jak przeboleć ten czas? No właśnie. Czas. Trzeba czasu nic i nikt nie poradzi, nie pomoże. Ból będzie lżejszy, ale tęsknić będziesz zawsze. Masz to szczęście, że jesteś wrażliwym człowiekiem i potrafisz kochać. A tacy zawsze cierpią bardziej. Pamiętaj, że Twój pies był kochany, zaznał miłości i był szczęśliwy. Nie każdemu psu taki los pisany. W posiadaniu psa najtrudniejsze jest pożegnanie. To prawda. Jest tu na forum wątek poświęcony pożegnaniom. Poczytaj, zobaczysz, że nie jesteś sam a ten ból jest zrozumiały i masz do niego prawo. To naturalne dla ludzi którzy potrafią kochać.
Bazylseth
Posty: 3
Rejestracja: 14 lipca 2020, 20:14

25 lipca 2020, 05:09

Moje słoneczko odeszło wczoraj. Czuję ogromną pustkę w sercu. Nie mogę opanować łez. Zawsze był..tuż obok mnie, chodził za mną krok w krok, do łazienki, do kuchni, na ogród. Zawsze był. Czułam zapach jego główki, łapek, de wielkie labradorkowe oczka świeciły jak lampka nocą. Roumielismy się bez słów. Był kochanym misiem. Nazywałam go Psikotką.... bo łasił się niczym kotek... taka moja Bazylowa psikotka. Jeździł z nami w góry, nad morze, zabieraliśmy na harce do lasu, grał z synkiem w piłkę. Czasami rozkładaliśmy mu kocyk na kanapie i leżał z tygi długimi kopytkami ogrzewajac się kominkiem... nie sposób zrozumieć. Dlaczego on? Miał 11 lat 6 miesięcy i 24 dni. Nerki go przechytrzyły. Robiliśmy od stycznia kroplówki. Dzień w dzień. Wyniki się poprawiły. Jaka to była radość. Będzie znów jadł.... w czerwcu nastąpił nagły nawrót choroby. Znów kroplówki, kolejne leki.. nic nie jadł, wymiotował, bardzo schudł. Potem udawalo sie go namówić "chociaż ociupinkę, zjedz myszka, nie zostawiaj mnie, musisz żyć ". Powtarzałam po kilka razy dziennie jak mantrę. .. czasem się zlitował nade mną i coś zjadł..ociupinkę. już nie chodził tak szybko..szedł z główką opuszczoną, już nie przychodził z misiem.. prosząc no dalej, dalej bawimy się... leżał w jednej pozycji a gdy miał się przewrócić wyginał się w pałąķ mrucząc pod noskiem. Gdy podlaczalismy mu w domu kroplowkę leżał jak cielaczel, poddawał się każdemu zabiegowi... jakiś czas temu doszły drgawki. Myślałam, że mu zimno, bo miał silną anemię więc okrywałam go kocykiem, kołderką, brałam suszarkę i go grzalam ciepłym strumieniem powietrza.... ale to nie to... to już nerki atakowaly kolejne narządy, poziom mocznika dalej nie spadał... ale my żyliśmy nadzieją. W środę pojechaliśmy na wizytę ..kolejną. na badanie krwi, nie było gdzie się wkłuć miał tak poharatane łapki od wenflonów, po powrocie do domu był inny... poszedł do kuchni i zjadł karmę. Kupiliśmy mu soecjalnie puszki royal canin renal, bo suchy renal omijał juz szerokim łukiem... czulam , że to nie jest normalne u niego. Najadał się na zapas... ktoś, kto zna swego pieska, pozna, że nastąpiła jakaś zmiana u niego :-( w czwartek wieczór doszły duszności, ciężki oddech, brakowało mu tlenu. W piatek długo czekaliśmy na wyniki... przyszły. Pomimo 3 tyg ostrej walki. Wyniki jeszcze gorsze. Anemia pogłębiona. A moja kruszynka nie miała bawet siły już wstać na siku... stał na podwórku i juz nie tak jak on miał w naturze siknać tu, siknać tam.. tylko stał i wyproznil z siebie wszystko co miał... potem zwiesił główkę i tak stał nie ruszając się . Serce pękało nam jeszcze mocniej. Pojechaliśmy do lekarza. A on nie miał już nadziei. Stan jest coraz gorszy i będzie jeszcze gorzej. Przestały pracować płuca. Serduszko pracuje z podwójną siłą byleby pompować krew, tlen już w niewielkiej ilości docierał. Polozylismy go na stole. A on zamknął oczka. On czuł. Był taki spokojny i wyciszony. Ale już nie merdał ogonkiem. Zamknął swoje wielkie sarnie oczka a mi pękło serce. Plakalismy wszyscy tulac go i trzymając za łapkę podjęliśmy decyzję o jego odejściu. Dostał dwa zastrzyki. Jeden po którym zapadł w sen, jak przy narkozie. Drugi zatrzymał jego wielkie psie serduszko.
I dotarło do mnie, że już go nie ma. Mojej wielkiej miłości. Mojego kwiatuszka, kotka, perełki. Lusia Bazylusia.
Straty nie da się opisać. Serce pęka w szwach.
Coś zgasło.
I już nikt nie przyjdzie z rana, nie będzie patrzył wielkimi sarnimi oczkami, nie będzie lizał lapek o 4 rano byleby nas zbudzić.. Dajcie jeść!... nikt nie będzie chodził za mną jak cień, nie będzie biegał jak szalony na słowa "idziemy idziemy? . Nikt nie będzie podkradał marchewki albo grzecznie prosił o obrane jabłuszko.
Nikt...
A przecież ty nie byłeś Nikt. Ty byłeś wszystkim.
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość