Przyczyna napadów padaczkowych

Dyskusje o chorobach, ich leczeniu, oraz profilaktyce.

Moderatorzy: Robert A., Jarek

Gaja
Posty: 1
Rejestracja: 20 stycznia 2020, 07:33

20 stycznia 2020, 07:59

Witam, nasza labradorka (13 lat) zmarła wczoraj po bardzo szybko postępującej chorobie. Nie znamy dokładnie przyczyny, jedynie mogę opisać to co się działo.
Tydzień temu w niedzielę po zjedzeniu posiłku w ciągu jednej sekundy zesztywniała i upadła na podłogę. Cała drżała, śliniła się, kopała łapami. Po ataku, który trwał kilka minut bardzo długo dochodziła do siebie, atak rozpoczął się około godziny 19, około 21 dopiero była w stanie wstać i chodzić. Około północy nastąpił drugi atak, po którym także dość długo dochodziła do siebie, jak wstała to kręciła się niespokojnie po całym domu, wypuściliśmy ją na dwór, gdzie chodziła jakby nic nie widziała. Po około godzinie wróciła do domu, dosłownie wyjąc pod drzwiami tarasu. Położyliśmy ją na łóżku i spała do rana, niespokojnie ale spała. Na drugi dzień wizyta u weta (wspaniała pani doktor) i badania. Wszystko OK w morfologii poza próbami wątrobowymi: ALT 257, AST 68, ALP 274 i limfocytami 9.2 (0.8-5.1). Dostaliśmy luminal 100mg x 1 dziennie plus relanium w razie ataku.
I tak sobie żyliśmy przez cały tydzień, w piątek wieczorem mieliśmy jechać na USG wątroby, jednakże po południu znowu wystąpił atak padaczkowy, około 2 minut i tak co dwie godziny do północy. Po tych atakach pies już nie wstał praktycznie, co prawda wyszła sama na dwór zrobić siku, ale musieliśmy ją przynieść z powrotem do domu. W sobotę dochodziła do siebie, bardzo chciała wyjść zrobić siku, ale nie dała rady wstać.... wogóle. Jadła i piła przez cały czas normalnie, w sobotę wieczorem zwymiotowała posiłek, ale dalej piła. Kilka razy się wysikała, mocz był koloru jaskrawo-pomarańczowego. W nocy z soboty na niedzielę spała niespokojnie, piszczała, cały czas przy niej siedzieliśmy, uspokajała się gdy ją głaskaliśmy. Rano w niedzielę była już praktycznie bez kontaktu, źrenice mocno powiększone, niewidzące, oddech ciężki, przerywany i mocno się śliniła przez jakieś 2-3 godziny. potem już tylko leżała, reagowała słabo na swoje imię, nie reagowała na zapachy - nie czuła jak podkładaliśmy jej kawałek czegoś dobrego do jedzenia pod nosek. nie chciała pić, tak jakby nie czuła że wkładamy jej pysk do miski z wodą. około południa zaczęła coraz słabiej oddychać, przytuliliśmy ją, naprężyła się i to był koniec.....
Wieczorem mieliśmy jechać do weterynarza ją ratować, nie zdążyliśmy.
Tydzień czasu....
I nie wiemy co jej mogło być, niewydolność wątroby?

Edit: po wigilii miała problemy z jedzeniem, nie mogła jeść psiej karmy (wymioty i biegunka), musieliśmy jej gotować ryż z marchewką i to miksować. Jadła z apetytem i poza tym nie wykazała żadnych innych objawów, bawiła się, normalnie przy naszych posiłkach towarzyszyła nam przy stole i prosiła o jakiś dobry kąsek...
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Bing [Bot] i 1 gość